Pracownicy wykorzystywani także w Niemczech
Treść
Niemiecka policja wpadła na trop szajki przemycającej do RFN pracowników, których zatrudniano głównie we włoskich kawiarniach i lodziarniach, ale traktowano niemal jak niewolników. Przedstawiciele niemieckich władz zastrzegają, że nie sposób tej sytuacji porównywać do niedawno wykrytych we Włoszech współczesnych "obozów pracy", ale niewątpliwie można mówić o wykorzystywaniu ludzi. Burkhard Dannewald z prokuratury Bielefeld w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" nie wykluczył, że wśród nich mogą być Polacy.
Wykrycie szajki jest wynikiem niedzielnego nalotu, w którym wzięło udział ponad 1800 funkcjonariuszy (policjantów i celników). Przeprowadzili oni rewizje w 55 miastach na terenie całych Niemiec (Bawaria, Hesja, Nadrenia Północna-Westfalia, Badenia-Wirtembergia i Dolna Saksonia), gdzie sprawdzono 110 kawiarni i lodziarni, a także kilkadziesiąt mieszkań prywatnych.
Wszystko wskazuje na to, że policja celna i kryminalna trafiła na trop międzynarodowego gangu, który zajmował się na wielką skalę przemytem ludzi do Niemiec, a następnie zmuszaniem ich do pracy ponad siły za głodowe wynagrodzenie. Prokuratura w miejscowości Bielefeld, która nadzoruje to śledztwo, potwierdziła, że podczas niedzielnego nalotu aresztowano czworo przywódców tej szajki: dwoje Rumunów oraz dwóch Włochów. To oni zajmowali się werbunkiem ludzi (najczęściej kobiet) z krajów Europy Wschodniej, zarówno należących do Unii Europejskiej, jak i z krajów spoza UE. Według pierwszych informacji prokuratorskich, zatrzymanym szefom bandy zarzuca się przemyt ludzi i handel nimi.
Przymusowi pracownicy byli umieszczani w setkach (najczęściej włoskich) kawiarenek i lodziarni, gdzie musieli pracować siedem dni w tygodniu przez cały dzień za wynagrodzenie w wysokości od 1,50 do 2 euro za godzinę ciężkiej pracy.
Prokurator Burkhard Dannewald z prokuratury Bielefeld w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" potwierdził doniesienia prasowe na ten temat. Ze względu na dobro śledztwa nie chciał podać szczegółów akcji. Jednocześnie nie potwierdził, że wśród poszkodowanych znajdują się Polacy. - Ale nie mogę tego wykluczyć - przyznał prokurator Dannewald. - Czytałem ostatnio o tym, jak Polaków traktowano we Włoszech, ale w tym niemieckim przypadku nie było aż tak drastycznie - uspokajał.
Burkhard Dannewald podkreślił jednak, że również w tym przypadku należy mówić o "jawnym wykorzystywaniu ludzi, głodowych płacach, pracy ponad siły i całkowitym braku jakiegokolwiek ubezpieczenia". Dodał, że do pracy kierowano najczęściej kobiety, ale zatrudniano także wielu mężczyzn. Gdy dla przemyconych cudzoziemców brakowało zajęcia w kawiarniach czy lodziarniach, przerzucano ich do innej pracy, np. w charakterze pomocy domowej. Zdaniem niemieckiej prokuratury, szajka była bardzo dobrze zorganizowana.
Waldemar Maszewski, Hamburg
"Nasz Dziennik" 2006-08-08
Informacja z serwisu www.malopolskie.iap.pl
Autor: ea